Azja cz 1 – Bali

Połączenie tradycji z nowoczesnością, mieszanka kultur, kuchni i języków – tak w skrócie można nazwać Singapur. To tutaj zostaliśmy zaproszeni w Październiku 2019, ale skoro już tu jesteśmy to może by zobaczyć coś jeszcze! Może Bali…

Przedłużyli nam wakacje

Firma która sponsoruje nasze wycieczki do tej pory robiła wszystko za nas. Załatwiali przelot, hotel i ewentualny transport z i na lotnisko. Naszym zadaniem było jedynie dojechać na lotnisko: zazwyczaj do Warszawy. Jednakże tym razem nie kupili nam biletów lotniczych i zamiast tego dali po 700€ na osobę, czyli jakieś 6000 PLN na parę. Szybko obliczyliśmy że spokojnie starczy to na bilet do Singapuru i z powrotem i dlatego za zaoszczędzone pieniądze postanowiliśmy przedłużyć sobie wakacje i polecieć do Azji kilka dni wcześniej. Wybór padł na jedną z najsłynniejszych wysp w Indonezji – Bali.

Nie tylko my wpadliśmy na ten pomysł. Zebraliśmy ekipę 8 osób, ale na lotnisku spotkaliśmy 4 kolejne osoby z firmy, które również lecą tym samym połączaniem na Bali, a nawet planują zwiedzać dokładnie te same miejsca co my 😀

Co można robić na Bali

Dla każdego coś miłego. My postawiliśmy na aktywne zwiedzanie. Będąc jeszcze w Polsce dogadaliśmy się z polskim przewodnikiem, który za żonę ma Balijkę. Damian i Made zabrali nas w niezwykłe miejsca na wyspie. Nie sposób o wszystkich opowiadać, ale kąpaliśmy się w wodospadzie Tukad Cepung, zwiedzaliśmy pałace Taman Tirtagangga oraz Taman Soekasada Ujung, karmiliśmy dzikie małpy, a na koniec zjedliśmy obiad w restauracji z widokiem na wulkan Agung.

Innego dnia wybraliśmy się na słynną z wielu imprezowych hitów wyspę Nusa Penida. Widzieliśmy tam przepiękne białe plaże, wysokie urwiska i fale wysokie na kilkanaście metrów lub nawet większe. Niestety na Nusa Penida widać też biedną stronę Indonezji. Dziurawe wąskie drogi, wychudzone bydło i lokalsi, którzy próbują zarobić w każdy możliwy sposób.

Singapur

Następnego dnia czekał nas lot do Singapuru, czyli na oficjalną cześć wycieczki na którą zostaliśmy zaproszeni, ale o tym w kolejnym wpisie…